Człowiek zafascynowany Słowem

           Często nazywa się Jana Pawła II „człowiekiem słowa”. Może więc warto przypomnieć sobie przynajmniej część faktów, które mogą dawać podstawę do takiego stwierdzenia.

            Zamiłowanie Karola Wojtyły do słowa uwidoczniło się już wyraźnie, gdy uczęszczał on do gimnazjum neoklasycznego z szerokim programem humanistycznym. Mógł poznawać tam głównie język i literaturę polską, jak również języki oraz piśmiennictwo klasyczne i nowożytne. Na maturze zdawał pisemnie język łaciński, grecki i polski, a ustnie niemiecki. O tym, jak uczył się tych języków, zaświadcza nauczyciel łaciny i greki, dyrektor gimnazjum Jan Królikiewicz twierdząc, iż był to w jego długoletniej praktyce pedagogicznej jedyny uczeń, który skończył gimnazjum, mając opanowany w słowie i piśmie język łaciński. Gdy jesienią 1938 r. Wojtyła rozpoczął studia polonistyczne na Wydziale Filozoficznym Uniwersytetu Jagiellońskiego, z pasją pogłębiał wiedzę o słowie pod kierunkiem wybitnych profesorów, ówczesnych sław w dziedzinie nauki o języku i literaturze.

            On sam tak pisał: „W związku ze studiami pragnę podkreślić, że mój wybór polonistyki był umotywowany wyraźnym nastawieniem na studiowanie literatury. Jednakże już pierwszy rok studiów skierował moją uwagę w stronę języka. Studiowaliśmy gramatykę opisową współczesnej polszczyzny, z kolei gramatykę historyczną, ze szczególnym uwzględnieniem języka starosłowiańskiego. To wprowadziło mnie w zupełnie nowe wymiary, żeby nie powiedzieć w misterium słowa”. Dla wielu studiowanie gramatyk nie należy do zajęć zbyt interesujących, dla Karola Wojtyły było to ciekawe.

            To zamiłowanie do słowa, literatury szło jeszcze dalej, w kierunku dramatu i teatru. Trzeba tu wspomnieć postać Mieczysława Kotlarczyka, doktora polonistyki i późniejszego założyciela Teatru Rapsodycznego. Karol Wojtyła miał z nim kontakt już w Wadowicach, gdzie Kotlarczyk był nauczycielem j. polskiego w gimnazjum OO. Karmelitów i dyrektorem Amatorskiego Teatru Powszechnego. Kontakt ten zacieśnił się w czasie wojny, gdy mieszkali razem w Krakowie i próbowali realizować swoje wizje w konspiracyjnym zespole teatralnym.

            K. Wojtyła pisał do M. Kotlarczyka w listopadzie 1939 r.: „Wierzę w Twój teatr i chciałbym go koniecznie współtworzyć, bo on byłby różny od wszystkich ‘polskich’ i nie łamałby człowieka, ale podnosił i zapalał i nie psuł, ale przeanielał. Taka jest we mnie chęć do pracy w przyszłej Ojczyźnie. Mieczowy to ja nie jestem kawaler, jak to artysta, ale Jej teatr budować i poezję, choćby za pół darmo, entuzjazmem i ekstazą, całą słowiańską duszą, całym zapałem i młodością, z zakasanymi rękawy”.

            Teatr Rapsodyczny, założony w Krakowie 22 sierpnia 1941 r. przez M. Kotlarczyka, przy znaczącym współudziale Karola Wojtyły, początkowo był zwany „teatrem słowa”. Gest został ograniczony do minimum i spowolniony, natomiast słowo wysunięte na pierwszy plan. Ono było nie tylko przed akcją, ale zastępowało ją, stawało się nią. Zwykle aktor nie ucieleśniał jakiejś postaci, lecz jakiś problem, myśl. Taki kształt teatru został poniekąd wymuszony przez warunki okupacyjne, z czasem okazało się, że wnosi on nowe wartości w twórczość sceniczną.

            Rapsodycy odkryli moc słowa i do tego stopnia byli jej świadomi, że wybrali je jako oręż do walki z okupantem hitlerowskim i jako narzędzie w budowaniu człowieka i przyszłej Polski. Niektórym trudno nawet dzisiaj zrozumieć taką wiarę w siłę słowa. Za granicą, gdy poznano bliżej historię życia „Papieża z dalekiego kraju”, nie brakło krytycznych uwag, że zabawa w teatr w czasie okupacji to przejaw pięknoduchostwa i tchórzostwa. Dla rapsodyków literatura, teatr, jak każda inna sztuka, a może nawet bardziej niż inne sztuki, miała misję do spełnienia, tworzyła wizję, umacniała ducha, zapalała do czynu.

            To poczucie wewnętrznej siły członków teatru słowa widać po reakcji K. Wojtyły w czasie wieczoru poświęconego Panu Tadeuszowi (1942 r.), gdy wobec hałaśliwych dźwięków płynących z niemieckiego głośnika, tzw. „szczekaczki”, nie przerwał on recytacji spowiedzi księdza Robaka, ale kontynuował ją spokojnym głosem, przetrzymując krzykliwą propagandę okupanta. Było to symboliczne zwycięstwo słowa prawdy, miłosierdzia nad słowem kłamstwa, przemocy.

            To właśnie w takim teatrze Karol Wojtyła rozwijał swój talent aktorski. Jego przyjaciele, Halina i Tadeusz Kwiatkowscy, tak wspominają jego pracę: „Każdy powierzony tekst atakował od strony intelektualnej, a potem, kiedy mieliśmy już widzów, jeszcze dociekliwiej zgłębiał, oprawiając w coraz to bardziej ascetyczną formę. To niezwykły przypadek, żeby młody aktor zamiast dążyć do wzbogacania odgrywanej postaci, czynić ją coraz efektowniejszą, zupełnie z tego rezygnował na rzecz głębi i oszczędności wyrazu. Ale kiedy gościliśmy na spektaklu Pana Tadeusza Juliusza Osterwę, ten zainteresował się głównie jego aktorstwem”. „Wiersz w ustach Karola brzmiał przekonująco i wydobywał treści, o których nam się nie śniło, że są ukryte w tych utworach. Odkrywał przed nami nie znaną nam dotąd prawdę poezji”.

To ogromnie wzniosłe postrzeganie słowa ludzkiego nie mogło nie prowadzić do Słowa Bożego. Tak też się stało w wypadku K. Wojtyły, który później napisze: „Słowo, zanim zostanie wypowiedziane na scenie, żyje naprzód w dziejach człowieka, jest jakimś podstawowym wymiarem jego życia duchowego. Jest wreszcie ukierunkowaniem na niezgłębioną tajemnicę Boga samego. Odkrywając słowo poprzez studia literackie czy językowe, nie mogłem nie przybliżyć się do tajemnicy Słowa – tego Słowa, o którym mówimy codziennie w modlitwie ‘Anioł Pański’: Słowo stało się ciałem i zamieszkało wśród nas (J 1, 14). Później zrozumiałem, że te studia polonistyczne przygotowały we mnie grunt pod inny kierunek zainteresowań i studiów: mam na myśli filozofię i teologię”.

            Słowo Boże przyciągało go coraz bardziej i okazało się mocniejsze od słowa tylko ludzkiego. Miał kontakt z tym słowem od dzieciństwa, bo – jak sam mówił – „w jego domu rodzinnym czytano na głos Pismo Święte”. Bardzo wcześnie zaczął też sam czytać Pismo Święte i nad nim medytować. O jego znajomości Biblii już w młodzieńczym wieku świadczą pierwsze utwory poetyckie, które opierał wprost na tekstach biblijnych (dramaty: Dawid – nie zachowany, Hiob. Drama ze Starego Testamentu i Jeremiasz. Drama narodowe we trzech działach) lub w których nawiązywał do nich luźniej (Magnificat /Hymn/, Słowo – Logos /Rapsod/). Dramaty Hiob i Jeremiasz, które powstały w początkowych latach okupacji hitlerowskiej, opierają się na księgach biblijnych Starego Testamentu, ale nie są tylko ich streszczeniem. Młody Karol nawiązał do tych ksiąg, bo dotyczą one nieszczęść i cierpień, które spadają na człowieka i naród wybrany. W ich świetle chciał popatrzeć na tragedię Polski i rodaków, w tym także jego samego, przygniecionych okrucieństwem wojny. Była to próba aktualizacji Słowa Bożego, która wymagała bardzo dobrego zrozumienia zarówno przesłania tych ksiąg, jak i ówczesnych wydarzeń. Jako kapłan, biskup i papież kontynuował i pogłębiał taką lekturę Pisma Świętego przez całe życie, dzieląc się jej owocami z innymi.

            Biblia była dla niego i pozostała dziedzictwem kultury, inspirującym do podejmowania aktualnych problemów. Jednak z biegiem czasu stawała się coraz bardziej tekstem religijnym, wymiar kulturowy schodził na drugi plan. Papież nigdy go jednak nie odrzucił. Zajmował się poezją, pisał utwory jako seminarzysta, kapłan, biskup, papież. Nie było ich tak wiele, jak w okresie wcześniejszym, natomiast problematyka pozostała nadal podobna, humanistyczno-religijna, może z większym akcentem na sprawy wiary.

            Papież bardzo podkreślał wymiar intelektualny lektury Słowa Bożego. Chodzi nie tylko o czytanie Pisma Świętego, ale także o wysiłek jego rozumienia w szerokim kontekście nauki i kultury. Nie jest to możliwe bez intelektualnego przygotowania, na które – zdaniem Jana Pawła II – składają się studia humanistyczne, filozoficzne i teologiczne, w tym także znajomość osiągnięć współczesnej egzegezy, prowadzone w ciągłym, intensywnym dialogu z myślą współczesną. Na takiej rozległej bazie, nie ograniczonej do samej egzegezy ani nawet do teologii, można dopiero uchwycić orędzie biblijne w konkretnym momencie historii, usłyszeć, co Bóg mówi do nas tu i teraz. Niełatwo zdobyć taką formację intelektualną i pogłębiać ją przez całe życie. Papież podejmował ten wysiłek nieustannie poprzez własne studium oraz spotkania i dyskusje z biblistami, teologami i filozofami, z przedstawicielami nauk humanistycznych i przyrodniczych oraz świata kultury, polityki i ekonomii. Dzięki takiemu szerokiemu horyzontowi mógł lepiej odczytywać myśl Bożą i osadzać ją w ludzkim świecie. Mówił, że skoro „Objawienie jest osobistym pouczeniem Boga, wobec tego czytanie Biblii, w której Objawienie to zostało w pewien sposób utrwalone na piśmie, domaga się przede wszystkim postawy ucznia. Ta postawa nie koliduje w żaden sposób z postawą uczonego – wiadomo przecież, że uczonym jest nie tyle ten, kto innych uczy, ale ten, kto w sposób szczególnie dojrzały umie być uczniem, kto głęboko potrafi zgłębić przedmiot swej nauki”.

            Nie przeciwstawiał więc słowa ludzkiego Słowu Bożemu, ale przyporządkowywał je sobie wzajemnie. Zdaniem Papieża Słowo Boże stanowi inspirację dla artystów. „A czyż sama Biblia nie stanowi w pierwszym rzędzie części literackiego dziedzictwa ludzkości? Nigdy nie przestała być źródłem inspiracji dla artystów – architektów, rzeźbiarzy, malarzy, poetów, twórców dzieł instrumentalnych i wokalnych, autorów sztuk teatralnych, filmowców, choreografów”. Z kolei słowo ludzkie pozwala przekazywać Słowo Boże w sposób zrozumiały dla współczesnego człowieka. „Kościół potrzebuje słowa, które zdolne będzie świadczyć i przekazywać Słowo Boże i które jednocześnie będzie słowem ludzkim, zdolnym wnikać w świat mowy dzisiejszych ludzi, taki, jaki staje przed nami w dzisiejszej sztuce i publicystyce. Tylko w ten sposób Słowo może pozostać żywe i być odczuwane przez człowieka”.

            Słowa wypowiadane przez Jana Pawła II miały ogromną siłę, przemieniały Kościół i świat. Nie można się temu dziwić przy takiej formacji Papieża. Przeczuwali tę siłę już koledzy ze studiów na Uniwersytecie Jagiellońskim, czemu dali wyraz – może nie całkiem świadomie i z lekką ironią, podobnie jak kiedyś Kajfasz wypowiedział nieświadomie proroctwo o zbawczym wymiarze śmierci Chrystusa (por. J 11, 49-52) – w dwuwierszu: „Poznajcie Lolka Wojtyłę, wnet poruszy ziemi bryłę”. Poruszył! Bez integralnej lektury Biblii, obejmującej Boga i człowieka, wiarę i rozum, przeszłość i przyszłość, myśl i życie, kontemplację i czyn, byłoby to niemożliwe.

ks. Stanisław Wronka
biblista, wykładowca Papieskiej Akademii Teologicznej

„Głos Karmelu” (6/2008)