Nieserdeczne i serdeczne przestrzenie

Istnieją rejony, gdzie serce i to, co serdeczne (wywodzące się z serca) już nie funkcjonuje. Pierwszy rejon to przestrzeń jałowego ducha. Jałowość to nie tylko banalność, błahość czy miernota. Jałowy znaczy bezpłodny. Bezpłodny nie znaczy martwy, ale – nie mogący dać życia. Bezpłodne serce, niezdolne nawiązać relacji, sterylne słowa, pozostające bez znaczenia, podjęte działania bez radości i chwały, pustka po życiu, objawiające się w dokuczliwej obcości. Jałowość ducha i serca czyni ziemię nie do zamieszkania, nie do uporządkowania, nie do wytrzymania. Wszystko na niej więdnie, a w końcu już się na niej nie uprawia.

Uciekając z jałowiejącej ziemi, człowiek daje się wciągnąć w następną pułapkę: przestrzeń urojeń, wirtualnego świata – obłędu pustej formy. Jest to nie tyle świat wymierania, ale zupełnie martwy, całkowicie sztuczny. W takim świecie, świat nie jest światem, jest z gruntu nieprawdziwy, a cienie spraw bardzo łatwo otwierają na kłamstwo z gruntu rzeczywiste. Tam też nie można zamieszkać, a jedynie „surfować” bez celu i przekonania, że cokolwiek jest do znalezienia. Zresztą, „znajdowanie” jest swego rodzaju zdradą wiecznego dryfowania, przemożnej pokusy rzucania się „w wir”.

Ale nie tylko to jest ważne: świat urojony, wirtualny jest zbudowany od początku przez człowieka – obok Boga i bez Niego. Być może dlatego jest taki ważny. Każda samorealizacja jest rękawicą rzuconą Stwórcy. Stąd trzeci wymiar zamkniętego serca – skłonność do idolatrii, do zuchwałego stawania na górze, by sięgnąć po wszystko. Ponieważ „szczyt świata” jest wąski, a wielu na metr kwadratowy amatorów, nie można tracić czasu na sentyment, nieproduktywne kontakty, zwalniać tempa podboju. Należy unieważnić wszelkie kryteria, aspiracje innych, wszystko poniżyć, gdyż nie ma miejsca dla innych. Samorealizacja staje się zabójcza: nikt nie ma prawa już żyć.

Trzy oblicza niemiłosierne, rozkładowe, niszczące. Jak zatem temu przeciwdziałać? Kraina śmierci przypomina „dolinę wysuszonych kości” z proroctw Ezechiela (Ez 36), na których spoczywa ręka Pana, a Duch je przyobleka w tkankę życia. Jeżeli człowiek nie uwrażliwi się na ożywcze działanie Ducha, naraża się na zatęchłą obecność pośród martwych form i znaków, które wnoszą jedynie postępujące zniechęcenie. A nie ma życia poza Bogiem, z Jego obecności wyrasta nasza. Jeżeli człowiek nie chodzi w Jego obecności, ta ludzka marnieje, właśnie – jałowieje.

Pierwszym miłosiernym krokiem względem siebie i bliźnich – by odnaleźć się w Bogu, odnaleźć się wspólnie. Sztuczność wymyślonego świata jest do pokonania przez odkrycie, że nie ma życia poza miłością, a miłość to uczestniczenie w życiu innych. Ale nie tak, że żyję cudzymi życiami, bo nie mam swojego, lecz otwartość w wymianie wartości, sensów, troski: od wspólnego budowania do wspólnego zamieszkania. Zarówno Bóg, jak i człowiek jest „pod” zamieszkanie, ma kształt domu.

Trzecia sprawa jest najtrudniejsza, gdyż należy powstrzymać siebie, a konkretniej – narastający apetyt nadmiernej potrzeby istnienia, która, jak każde przedawkowanie, kończy się zwykłym kacem, niesmakiem i obrzydzeniem, zwłaszcza do siebie. Ale dla zaślepionego sobą, awersja i pogarda stają się najbardziej chodliwym towarem. Cóż zatem? Nic, poza mądrym uciszaniem i powściąganiem spontanicznej „konieczności przejawiania” siebie. To Maria, siadając u stóp Chrystusa, tak nisko i tak cicho, odkryła najlepszą cząstkę. Najszybciej przecież u stóp Jezusa odnajduje się miłosierny krajobraz życia. 

o. Marian Zawada OCD

„Głos Karmelu” (3/2007)