Przebite serce

Uśmiech anioła wobec przeszytego bólem i szczęściem zarazem oblicza świętej Teresy od Jezusa. Jak gdyby z premedytacją i nieukrywaną radością mierzy ognistą, rozżarzoną strzałę w serce Świętej, osuwającej się w ekstatycznej konwulsji.

Święta Teresa wspomniała to doświadczenie mistycznych zaślubin w swojej autobiografii.  Niewątpliwie opis ten trafił do rąk wielkiego barokowego artysty, dojrzałego także w sensie religijnym – Giovanniego Lorenza Berniniego, z pochodzenia neapolitańczyka, który przygotowywał się do nowego zamówienia.

Czy zdawał sobie sprawę, że jego rzeźba będzie kiedyś przyciągać wielkie rzesze znawców sztuki i turystów do małego kościoła Santa Maria della Vittoria w Rzymie? Jest jeszcze mniej prawdopodobne, by mogli przewidzieć to karmelici bosi, kustosze tej świątyni, czy też sam fundator wystroju kaplicy grobowej swojej rodziny, kardynał Federico Corner z Wenecji. Realizację przedsięwzięcia zawdzięczamy jednak również sytuacji życiowej samego artysty, który po śmierci swojego wielkiego protektora papieża Urbana VIII z rodu Barberini w 1644 r. znalazł się w niełasce u jego następcy, papieża Innocentego X, i opuścił na ponad dziesięć lat dwór papieski. Dysponował zatem czasem, by zająć się zamówieniem dostojnego kardynała. 
Czerdziestoośmioletni już wówczas Bernini rozpoczął pracę nad wystrojem kaplicy. Miała ona potrwać sześć lat, ale nie była to dla niego nowość. Miał już na swoim koncie wiele wspaniałych, wielkich projektów, między innymi baldachim nad grobem św. Piotra, w nowo powstałej Bazylice Watykańskiej. Aby go wykonać, zdobył się na ogołocenie fasady starożytnej świątyni rzymskiej, Panteonu, nie zważając na nieocenioną wartość niszczonego zabytku. Przetapiając zdobyty w ten sposób brąz, mógł stworzyć podziwiane do dziś, majestatycznie wznoszące się w środku bazyliki arcydzieło odlewnictwa. Złośliwy żart niezadowolonych z dokonanej grabieży krążył po mieście. Mawiano, iż tego, czego nie dokonali barbarzyńcy (po włosku barbari) tego dokonał Barberini (papież – zleceniodawca Berniniego). 

Miasto Rzym wzbogaciło się na przestrzeni lat licznymi dziełami artysty: kościołami, fontannami i rzeźbami, podziwianymi dziś przez wielu turystów przemierzających tzw. „szlak Berniniego”. Niewątpliwie jednak, będąc czasowo na swoistym „watykańskim wygnaniu”, nie mógł jeszcze przypuszczać, iż przyjdzie mu kiedyś zająć się projektowaniem Placu Świętego Piotra i opasaniem go dwoma ramionami kolumnady, bez których ciężko nam chyba wyobrazić sobie dzisiejszy Watykan. 
Arcydzieło sztuki barokowej, Ekstaza Świętej Teresy, wraz z całą otoczką, powstało zatem w latach 1646–1652 i jest traktowane przez wielu jako wyraz najwyższego kunsztu artysty, jako punkt kulminacyjny jego dorobku. Nie można temu zaprzeczyć, stając przed niewysoką balustradką, która oddziela kaplicę od nawy głównej kościoła. 

W niszy ołtarzowej od ponad 350 lat oglądamy scenę przebicie serca jednej z największych kobiet i mistyków Kościoła katolickiego. Trzyipółmetrowa rzeźba z białego marmuru opromieniona jest niebiańskim światłem, biegnącym z dobrze zamaskowanego okienka w suficie kaplicy. Promienie Bożej chwały ogarniają to mistyczne zjawisko. Święta Teresa rozpalona niezwykłą miłością do Boga, uniesiona na obłoku, przymyka oczy, wydając jakby jęk z lekko rozwartych ust, a jej bezwiednie opuszczona stopa wysuwa się spośród fałd karmelitańskiego habitu. Warto jednak w tym momencie oddać głos samej świętej Teresie, która dzieli się z nami swoim przeżyciem:  …widziałam anioła, stojącego tuż przy mnie z lewego boku, w postaci cielesnej […]. Nie był wysokiego wzrostu, raczej mały, a bardzo piękny. Z twarzy jego płonącej niebieskim zapałem znać było, że należy do najwyższego rzędu aniołów, całkiem jakby w ogień przemienionych. Musiał być z rzędu tych, których nazywają cherubinami […]. Ujrzałam w ręku tego anioła długą, złotą włócznię, a grot jej żelazny u samego końca był jakby z ognia. Tą włócznią kilka razy przebijał mi serce, zagłębiając ją aż do wnętrzności. Za każdym wyciągnięciem włóczni miałam to uczucie, jakby wraz z nią wnętrzności mi wyciągał. Tak mnie pozostawił całą gorejącą wielkim zapałem miłości Bożej. Tak wielki był ból tego przebicia, że wyrywał mi z piersi te jęki, o których wyżej wspomniałam. Ale taką zarazem przewyższającą wszelki wyraz słodycz sprawia mi to niewypowiedziane męczeństwo, że najmniejszego nie czuję w sobie pragnienia, by ono się skończyło i w niczym innym dusza moja nie znajduje zadowolenia, tylko w samym Bogu. Nie jest to ból cielesny, ale duchowy, chociaż i ciało niejaki, owszem, nawet znaczny ma w nim udział. Taka mu towarzyszy słodka, między Bogiem a duszą, wymiana oznak miłości, że opisać jej nie zdołam, tylko Boga proszę, aby w dobroci swojej dał zakosztować jej każdemu, kto by mnie nie wierzył (Ż 29, 13).

Przyłączamy się zatem i my do członków rodziny kardynała-fundatora, których wizerunki umieszczono na płaskorzeźbie po bokach ołtarza, jakby zasiadali w teatralnych lożach i podziwiali tę scenę. Wspólnie dziękujemy Bogu za wielką Matkę Karmelu reformowanego, którą Bóg zechciał pociągnąć do tak wielkiej zażyłości ze Sobą, naznaczając ją raną miłości, którą można podziwiać na sercu św. Teresy, wyjętym po śmierci z jej ciała i umieszczonym w specjalnym relikwiarzu w klasztorze mniszek w Alba de Tormes.  Na prośbę synów i córek świętej Fundatorki, papież Benedykt XIII w 1726 roku zgodził się na ustanowienie specjalnego święta przebicia serca Świętej Matki Teresy, co liturgia karmelitańska wspomina 30 sierpnia.

br. Andrzej M.  Cekiera OCD

„Głos Karmelu” (6/2009)