Być bliźnim - zamyślenia nad przypowieścią o Samarytaninie

Jacek Waligóra OFMCap

Jezusowa przypowieść o miłosiernym Samarytaninie jest jedną z najbardziej sugestywnych, a przez to najczęściej komentowanych przypowieści Nowego Testamentu. Wczytując się w nią, na pewno warto przyglądnąć się własnym postawom, jakie przyjmujemy wobec drugiego człowieka, szczególnie wówczas, gdy znajduje się on w sytuacji trudnej, doświadcza cierpienia, choroby, wszelkiego rodzaju biedy. 

Wprowadzenie
Ewangelista, św. Łukasz, przypowieść o Samarytaninie umieścił w kontekście spotkania Jezusa z uczonym w Prawie, który – jak to niejednokrotnie bywało – próbował wystawić Mistrza na próbę i zadał Mu pytanie o to, co należy czynić, aby osiągnąć życie wieczne. Choć sam dobrze znał na nie odpowiedź – bo przecież zawierało ją Prawo Boże: Będziesz miłował Pana, Boga swego, całym swoim sercem, całą swoją duszą, całą swoją mocą i całym swoim umysłem; a swego bliźniego jak siebie samego – jednak pytał dalej: A kto jest moim bliźnim? Jakby nie rozumiał słów, które nie są ani zawiłe, ani niezrozumiałe. Św. Łukasz zaznaczył, że to kolejne pytanie stanowiło rodzaj samousprawiedliwienia, tak jakby przykazanie miłości miało obowiązywać wyłącznie pewną wybraną grupę ludzi. Uczony w Prawie najprawdopodobniej oczekiwał, że Jezus wskaże mu osoby (czy nawet całe grupy), co do których mógłby poczuć się zwolniony z obowiązku wynikającego z przykazania miłości.
Ale Jezus nie dał się wciągnąć w szkolne dysputy – trzymał się z dala od kazuistyki. Nie podjął gry słów, tylko umiejscowił problem w kontekście ludzkiego życia. W ten sposób wymógł na swoim rozmówcy, aby zrobił rachunek sumienia: zweryfikował swoje postawy i zachowania. Nie zmuszał go do wyboru kolejnej teorii, ale do konkretnego działania: Idź i ty czyń podobnie!. Uczony przyszedł do Jezusa, żeby dyskutować, rozprawiać, argumentować, a odszedł ze ściśle sprecyzowanym zadaniem do wykonania. W życiu prawdziwie religijnym bowiem chodzi nie tyle o to, aby wiedzieć, ale aby czynić. 

Wyjaśnienie przypowieści
Przypowieść o miłosiernym Samarytaninie rozgrywa się na drodze pomiędzy Jerozolimą a Jerychem. Właśnie tam pewien człowiek dostał się w ręce złych ludzi, którzy nie tylko obrabowali go z tego, co posiadał, ale nadto zadali mu liczne rany i półumarłego porzucili opodal drogi. Ponieważ miejsce to było uczęszczane, wnet zjawiły się tam konkretne osoby. Najpierw pojawił się kapłan, jednakże minął tego człowieka, nie udzieliwszy mu pomocy. Niedługo po nim nadszedł lewita (urzędnik kultu świątynnego), który również poszedł dalej swoją drogą, nie zatrzymując się przy poszkodowanym. 
Kapłan i lewita – ludzie powołani do szczególnej bliskości z Bogiem poprzez sprawowanie czynności liturgicznych w świątyni – okazali zupełny brak wrażliwości na cierpienie drugiego człowieka. Ich historia pokazuje, że zewnętrznie można być blisko Boga i modlić się godzinami w świątyni, ale sercem pozostawać daleko od Tego, który często objawia się pod postacią człowieka potrzebującego i cierpiącego. Św. Jan Apostoł w swoim pierwszym liście napisał: Jeśliby ktoś mówił „Miłuję Boga”, a brata swego nienawidził, jest kłamcą, albowiem, kto nie miłuje brata swego, którego widzi, nie może miłować Boga, którego nie widzi (1 J 4, 20). Niewiele znaczą puste formy pobożności i religijności: np. pielgrzymki do sanktuariów, mnożone litanie i „kilometrowe” różańce, jeśli nie prowadzą do autentycznego spotkania z Bogiem w drugim człowieku, jeśli serce ludzkie pozostaje zapatrzone tylko we własne problemy, a ślepe na cierpienia innych. 
Dopiero Samarytanin – człowiek postrzegany przez Żydów jako ich nieprzyjaciel – okazał się na tyle wrażliwy, że nie tylko zainteresował się nieszczęśnikiem, ale przyszedł mu z bardzo konkretną i daleko idącą pomocą. Nie tylko na miejscu opatrzył rany owego człowieka, ale także zawiózł go potem do gospody i jeszcze zapłacił gospodarzowi, aby ten dalej troszczył się o niego. Zadeklarował też, że pokryje wszystkie dodatkowe koszty związane z pielęgnacją rannego człowieka. Ta jego pomoc miała więc nie tylko charakter doraźny i jednostkowy. Można w tym wypadku mówić o pewnej strategii pomagania. Miłosierdzie domaga się bowiem ciągłości i wierności. Jezus w swojej przypowieści wyraźnie podkreśla prawdziwe wewnętrzne zaangażowanie, jakie towarzyszyło Samarytaninowi. 
Tak też naucza Papież Benedykt XVI. W swojej pierwszej encyklice, Deus caritas est, mówi on, że ci, którzy podejmują prace charytatywne: powinni odznaczać się tym, że nie ograniczają się do sprawnego wypełnienia tego, co stosowne w danej chwili, ale sercem poświęcają się na rzecz drugiego, w taki sposób, aby doświadczył on bogactwa ich człowieczeństwa. […] Miłość jest bezinteresowna; nie praktykuje się jej dla osiągnięcia innych celów (31). 
Jezus opowiedział tę przypowieść uczonemu w Prawie, aby ten przestał zajmować się wyłącznie sobą. Dla chrześcijanina centrum rzeczywistości nie leży w nim samym, ale w każdym człowieku, którego spotyka na swojej drodze i który potrzebuje jego pomocy, zrozumienia i miłości. Prawdziwy naśladowca Chrystusa nie pyta: kto jest moim bliźnim? Pytanie takie zdradzałoby chęć wyodrębnienia pewnej grupy osób, które pomogłyby praktykować miłosierdzie możliwie najmniejszym kosztem. Rzeczywistym problemem jest to, jak „stać się bliźnim” dla innych, przesuwając centrum uwagi z siebie na drugiego, niezależnie od tego, kim on jest. Nie chodzi tutaj o wiedzę, kogo mam kochać, ale o świadomość, że wszyscy mają prawo do mojej miłości, mojego czasu, uwagi, serdeczności, a także dóbr materialnych, których znakiem są owe dwa denary przekazane przez Samarytanina gospodarzowi gospody.

Refleksja
Zastanówmy się, czy potrafimy tak wzruszyć się w sercu, aby wyzwoliły się w nas konkretne – samarytańskie właśnie – postępowanie? Czy nasze życie modlitewne inspiruje nas do okazywania wrażliwości na cierpienia innych i do solidarności z nimi? Jak często zdarza się nam obojętnie mijać potrzebujących, mimo że widzimy ich dramatyczną sytuację i moglibyśmy im pomóc? Czy okazując pomoc drugiemu człowiekowi, potrafimy pozostać naprawdę bezinteresowni? 
Podejmowane przez nas akty miłosierdzia nie muszą być od razu działaniami na miarę założonego przez Ojca Pio Domu Ulgi w Cierpieniu czy Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Niekiedy wystarczy talerz zupy lub kromka chleba ofiarowana głodnemu, kiedy indziej pół godziny spędzone przy łóżku chorego albo cierpliwe wysłuchanie narzekań ludzi zmęczonych życiem. Z pewnością serce wypełnione wyobraźnią miłosierdzia podpowie nam, co w danej chwili, w zetknięciu z konkretną ludzką biedą, należy uczynić. Oby nigdy nie zabrakło nam wrażliwości i odwagi Samarytanina. 

„Głos Ojca Pio” (4/2006)