O uczeniu się i oduczaniu się

Każdy człowiek powinien zawsze, to znaczy przez całe swoje życie, czegoś uczyć się i równocześnie czegoś oduczać się. – Ale czego? 
Czy ma się uczyć cwaniactwa, krętactwa, wygodnictwa, cynizmu, braku odpowiedzialności, lekceważenia sobie innych ludzi, obojętności na troski współtowarzyszek i współtowarzyszy tego „ziemskiego padołu” (a zwłaszcza na zmartwienia dzieci) itd., a może nawet uczyć się nienawiści? – Chyba nie. 
A czego ma się oduczać? 
Czy może skromności (w tym również wstydliwości), pracowitości, ufności w dobroć ludzi, nawet wtedy, gdy są... najróżniejsi, cierpliwości, pokory, radości z wszelkich osiągnięć prawdy i dobra, wytrwałości w dążeniu do doskonałości i wielu innych cnót, a może nawet samej miłości? – Chyba także nie. 
A więc czegoż trzeba się zawsze uczyć? – Wydaje mi się, że tylko miłości, tego ewangelijnego dziecięctwa Bożego, wyrażającego się w pokornej, cierpliwej i wytrwałej służbie innym ludziom, a przez nich samemu Bogu. Nauka ta, naprawdę, nie może się nigdy skończyć za naszego życia ziemskiego, to znaczy powinniśmy zawsze starać się o wzrastanie w dziecięctwie Bożym. – Tak! To nie jest żadne przejęzyczenie. Trwanie i rozwój dziecięctwa w człowieku jest najautentyczniejszym wzrostem duchowym. 
Oczywiście chodzi o to dziecięctwo, które zalecał Chrystus, każąc nam być jako dzieci. Jeżeli się nie odmienicie i nie staniecie się jak dzieci, nie wejdziecie do Królestwa Niebiańskiego (Mt 18, 3). Takie dziecięctwo nie jest żadnym infantylizmem ani, tym bardziej, prymitywizmem. Wprost przeciwnie, jest ideałem dla każdego, najbardziej dorosłego i dojrzałego wiekiem oraz umysłem, wolą i uczuciem rzetelnego człowieka. 
Myślę przeto, iż nie warto już właściwie rozwodzić się nad tym, czego należało by się pozbywać i oduczać w życiu człowieka. Ale dla „postawienia kropki nad i” dodam jeszcze parę uwag na ten temat. 
Wypadało by się zatem permanentnie „odkształcać” (w przeciwieństwie do dokształcania) pod względem takich, łatwo nabywanych (chyba na skutek skażenia grzechem pierworodnym) cech, jak: wulgarność zachowania i wysławiania się, pijaństwo, złodziejstwo, lenistwo – zarówno fizyczne jak umysłowe – i wiele, wiele innych, nieraz nawet bardziej obciążających człowieka „zalet” i „umiejętności” z pychą i nienawiścią na czele. 
Co do nienawiści: byłbym skłonny dopatrywać się wielkiej szkodliwości tego uczucia dla procesu kształtowania prawdziwie ludzkiej struktury człowieka, ponieważ brak miłości stanowi, według mego przekonania, wyraz pewnego poczucia niższości, poczucia, które niezwykle często (jak każdy kompleks) jest kompensowane choćby na przykład przerostami ambicji aż do megalomanii włącznie. 
Najlepszymi przykładami ludzi postępujących według wyżej naszkicowanych zasad (a właściwie wyłącznie według jednej jedynej zasady: miłości) są... święci. I ci oficjalnie uznani, kanonizowani, „i ci cisi, znani niejednokrotnie tylko przez najbliższe otoczenie, a najczęściej wkrótce po śmierci zapominani. 
Może w powyższych rozważaniach jest zbyt dużo rzeczy oczywistych, ale niestety, nader często widzi się w życiu różnych jednostek i całych grup ludzkich postępowanie zaprzeczające tym najelementarniejszym zasadom ludzkiej przyzwoitości (rozumianej możliwie najszerzej) i dlatego warto chyba było powiedzieć na ten temat parę słów. 
Jeżeli były one zbyt gorzkie, to nie dlatego, iżbym śmiał sądzić, że większość świata znajduje się poniżej poziomu wszelkiej krytyki moralnej. Przeciwnie – twierdzę z całkowitym przekonaniem, że na świecie jest o wiele, wiele więcej dobra niż zła, że w każdym człowieku można znaleźć choć trochę dobra (ile? – to widzi tylko sam Bóg) i, że do tego dobra, faktycznie łączącego ludzi, trzeba stale nawiązywać, trzeba go stale szukać, co bynajmniej nie jest łatwe, ale co nie powinno nas wcale przerażać. 
A że widać tyle zła? – Nic w tym dziwnego! – Zło jest łatwe do realizowania, krzykliwe (ba, hałaśliwe), natrętne i lubiące roztaczać jaskrawo swe „powaby” – dlatego nietrudno dostrzec je i odczuć, nieraz bardzo boleśnie. 
A owo dobro, będące we większości? – Mimo, że jest liczniejsze i silniejsze, nie lubi się afiszować, nie potrafi się narzucać ordynarną przemocą ani gwałtem, ale ono jedynie, bazujące na niewzruszonym fundamencie miłości, prowadzi nas prawidłowo i tylko ono zaprowadzić nas może do osiągnięcia celu naszej wiary – zbawienia dusz (1P 1, 9).

Ryszard Dezor