O spokojnej stanowczości

Z ojcem Leonem Knabitem rozmawia Joanna Piestrak

Jakie wspomnienie z wczesnego dzieciństwa najbardziej zapadło Ojcu w pamięć?

Tatuś w lecie przed swoją pracą zabierał mnie na wycieczki rowerowe do lasu. Wtedy sadzało się synka na ramę, do której przywiązana była poduszka, mamusia przygotowywała butelkę z herbatą, jakieś kanapki i wyjeżdżaliśmy wczesnym rankiem o godzinie 4.00 do lasu. Zbieraliśmy grzyby, potem siadaliśmy razem i, jedząc zabrane wiktuały, rozmawialiśmy. Tato dopytywał się o moje plany. Te miłe wspomnienia, głęboko utkwiły mi w pamięci.

Jak na co dzień wyglądało życie Waszej rodziny?

System był taki: tatuś pracował jako listonosz na poczcie. Najpierw zarabiał około 100 złotych, potem 150-160, dzięki czemu rodzina dość dobrze dawała sobie radę. Mamusia zaś zostawała w domu i wykonywała wszystkie prace związane z jego prowadzeniem. Z tym, że tatuś bardzo pilnował, żeby dzieci poza nauką (zwłaszcza syn, czyli ja) też coś robiły: naniosły drzewa, posprzątały, uporządkowały podwórko… Mamusia – jeśli można tak powiedzieć – trochę nam „popuszczała cugli”. Ale gdy tatuś miał wrócić z pracy, wówczas biegliśmy do mamusi z zapytaniem: co jest do zrobienia, żeby tatuś nie wiedział, że się obijamy albo zajmujemy byle czym. Tata był raczej surowy, ale jednocześnie ojcowski.

A mama była kochająca i wyrozumiała?

Jak trzeba było, też czasem ścierką przez łeb „przejechała”. Gdy ją zdenerwowaliśmy.

Mamusia była łagodniejsza, a tatuś ostrzejszy. I wszystko szło jak trzeba.

Ojciec mówi o swoich rodzicach: mamusia i tatuś. Dlaczego?

Wielu tak mówi. Bo tak było. Zawsze była „mamusia”, nie mówiło się „matka”. W domu tak było od początku i nie wyobrażałem sobie, że mogłoby być inaczej.

Jest to nawyk czy wyraz szczególnej więzi?

Nigdy się nad tym nie zastanawiałem. Tata nigdy nie mówił: „Idź do matki”, tylko „Idź do mamusi”. To była taka dobra relacja, o którą chodziło obojgu rodzicom. Kiedy już jako starsi mówiliśmy „mama”, to mamusia była nastroszona: – O, mama, mama, potem będzie matka…

Czy Ojciec dawał się we znaki rodzicom?

Nie, byłem raczej taki ścichapęk. Nigdy specjalnie się nie przeciwstawiałem rodzicom. Zresztą wtedy nie było mowy, żeby przeciwstawić się temu, co powie tatuś czy mamusia. Z tym, że mamusi to często się mówiło: zaraz mamusiu, zaraz, bo jeszcze robię to czy tamto. A względem tatusia było to posłuszeństwo bezwzględne, ale spokojne. I chyba raczej przez jakieś zapomnienie, jakąś rozlazłość czegoś nie dopełniałem. Kiedyś podczas okupacji niemieckiej (chodziłem wtedy do końcowych klas szkoły powszechnej) tak bardzo zagadałem się z kolegą Jurkiem, że zamiast wrócić do domu o czwartej, wróciłem o pół do siódmej. Mamusia wyszła po mnie i powiedziała: – Nie chcę wiedzieć, co się będzie działo w domu. Tatuś czeka na ciebie od dwóch godzin. A byłem potrzebny do przekazania jakiejś ważnej rzeczy komuś w mieście. W czasie okupacji dziecko mniej rzucało się w oczy. Wtedy rzeczywiście nieźle oberwałem witką, ale mamusia uznała – choć wcześniejzawsze nas broniła – że jest okupacja i moje zachowanie było nieodpowiednie.

Nie miał Ojciec wtedy pretensji o to lanie?

Absolutnie. Raczej do siebie. Lanie było słuszne. Na tyle byłem rozgarnięty, że dobrze wiedziałem, za co ono jest.

W jaki sposób rodzice uczyli Ojca odpowiedzialności?

Byłem wychowywany. W domu panowały zwyczaje, dajmy na to, przy jedzeniu się nie rozmawiało. Po śniadaniu, obiedzie, kolacji mówiło się „dziękuję”. Pamiętam jeszcze takie drobiazgi: - Buty zawsze muszą być wyczyszczone, ale na niedzielę oczyść je lepiej, dokładniej, bo to niedziela. Podobnie było z teczką: - W dni parzyste noś ją w prawej ręce, w nieparzyste w lewej ręce. Wtedy myślałem sobie: no, tata chyba przesadza. Dopiero później się zorientowałem, że noszenie teczki wciąż na jednym ramieniu – a tata był listonoszem i wiedział, co to znaczy – grozi skrzywieniem kręgosłupa. A taka zmiana – raz w jednej, raz w drugiej ręce – pomaga przecież tego uniknąć.

Tatuś za bardzo nam się nie naprzykrzał, nie modlił się wspólnie z nami, ale pilnował, żeby modlitwa została odmówiona wieczorem. Nie odbywało się to w stylu tyranii, tylko w stylu takiej spokojnej stanowczości.

Czy tata wyjaśniał, co kryje się za zakazami?

Nie wyjaśniał. A ja nawet nie pytałem dlaczego.

Nie interesowało to Ojca?

Jakoś nie. Było tyle innych ciekawszych rzeczy.

Wszystkie polecenia Ojciec wykonywał bez mrugnięcia okiem?

Lepiej albo gorzej. Jeśli tata był bardzo blisko, to wtedy „nie mrugałem okiem”, a jeśli był gdzieś dalej, wówczas nie śpieszyłem się tak bardzo.

Nigdy nie wydawało się Ojcu, że jakieś polecenie jest bezsensowne?

Nie. Tata nie wydawał bezsensownych poleceń. Był autorytetem, kiedy coś chciał, o coś prosił, było jasne, że ma to jakiś sens. Jak daleko myślą sięgam i przypominam sobie moje ówczesne odczucia, nigdy nie miałem (i nadal nie mam) poczucia, żeby jakiekolwiek polecenia taty i sposoby wychowawcze, nawet lanie (rzadko ono było, dwa, może trzy razy), mnie obrażały. Czułem, że jego postępowanie było sprawiedliwe. Tata był sprawiedliwy.

Nawet gdy nie bardzo się zgadzał na to, żebym się kształcił. Wtedy zaistniało napięcie między mamusią a tatusiem. Tatuś sam nie miał wykształcenia. Był samoukiem, bardzo inteligentnym i mądrym, ale... pracował jako listonosz. Miał bardzo ładny charakter pisma i pilnował, żebyśmy też starannie pisali. Podczas okupacji uczył nas niemieckiego, bo – jak mawiał – „musicie znać język wroga”, „musicie wiedzieć, co się mówi, co jest napisane”. Sprawdzał, czy odrobiliśmy zadania.

Tatuś urodził się w 1903 roku, tak więc jego młodość przypadła na czas wielkiej wojny. Zapewne z tego powodu mówił: „Jest wojna, najpierw zdobądź jakiś zawód”. Jego marzeniem było, żebym terminował w jakimś zawodzie. Uważał, że trzeba umieć robić coś dobrze, bo gdy przyjdzie wojna, w ten sposób można będzie zarabiać na chleb. Dopiero wtedy, gdy zdobędzie się zawód, można się uczyć.

Zatem jak to się stało, że wbrew woli taty zapisano Ojca do szkoły?

To mamusia zwyciężyła. Powiedziała, że będzie tak i tatuś ustąpił. Wywiedziała się, gdzie są komplety i zaprowadziła mnie do pana Lewińskiego, który je prowadził w liceum biskupim. A tata, ponieważ wówczas był bardzo mocno zaangażowany w działalność konspiracyjną, machnął ręką: – A niech sobie Luńka robi, co chce. Tylko, że o ile do końca szkoły podstawowej tatuś na naukę patrzył przychylnym okiem, zależało mu na tym, to potem raczej patrzył na nią z pewną niechęcią. W listopadzie, czyli niedługo po rozpoczęciu roku szkolnego tatuś został aresztowany przez Niemców. Był czterdziesty czwarty na liście zakładników. Potem, za trzy, cztery dni, ponieważ nie znalazł się ktoś, kto by się przyznał, czy też nie wydano tych, którzy zmordowali Niemców, z tej listy wybrano do rozstrzelenia czterdziestu, a ostatni z nich był Aleksander Knabit.

W programie telewizyjnym poświęconym ojcostwu, powiedział Ojciec, że stratę taty odczuwał jako brak.

Tęskniłem za nim. Śnił mi się…

Kiedy tata odszedł, mamusia była zajęta troską o utrzymanie rodziny. Zajęła się handlem, który podczas okupacji był doskonałym sposobem na życie. Jeśli się miało kontakty, to tu się kupiło, tam się sprzedało, przewiozło to czy tamto i parę groszy z tego było. Ja wtedy dawałem jakieś korepetycje, ale nie miałem do tego talentu. Dziś uważam, że mamusia w stosunku do nas była za ciepła. Mówiła: - Ja dla was się poświęcę, wy tylko się uczcie. W ten sposób nie wykorzystałem wszystkich swoich możliwości, bo było jasne, że mamusia się postara. Umiejętność wymigiwania się i obijania zawdzięczam temu, że mamusia w swoich dzieciach była trochę za bardzo zakochana. Była gotowa sama się narażać, bo to sierotki, bez ojca.

Czy po śmierci taty szukał Ojciec dla siebie jakiegoś męskiego autorytetu?

Nie szukałem specjalnie takiego autorytetu, który by mi zastępował ojca. Był to raczej autorytet zbiorowy. Ksiądz Wacław Skomorucha był moim spowiednikiem przez pięćdziesiąt lat. Biskup ordynariusz Ignacy Świrski w naszym seminarium nosił przydomek „Papa”, ponieważ rzeczywiście był dla seminarzystów jak ojciec. Gdy miałem 28 lat, spotkałem Wujka Karola. Te osoby wpływały na mnie, może nie bezpośrednio w charakterze ojca, ale wzoru, ideału kapłana. Nie czułem się samotny, miałem wielu przyjaciół.

Uważa Ojciec, że dzieci potrzebują wyraźnie zarysowanych granic?

Nawet powiedziałbym ostrzej: wziąć za mordę (buzię, twarz, gębę, co tam kto posiada), ale z miłością. Wówczas dziecko wie, że ten, który mu nakazuje, chce jego dobra. Inaczej rodzi się poczucie, że jeśli rodzice na wszystko pozwalają, to znaczy nie zależy im na mnie.

Wielu młodych rodziców byłoby niezadowolonych z tego, co Ojciec tu mówi…

Ja opowiadam tylko o swoim dzieciństwie. I proszę spojrzeć, co ze mnie wyrosło.


Ojciec Leon Knabit – benedyktyn z Tyńca, ceniony rekolekcjonista, autor wielu książek: „Schody do nieba”, „Spotkania z Wujkiem Karolem”, „Refleksje o życiu i śmierci” i inne oraz programów telewizyjnych: „Credo” i „Ojciec Leon zaprasza”.

„Głos Ojca Pio” (34, lipiec/sierpień 2005)

Opublikowano za zgodą