Bez zbytniej powagi

Rafał Szymkowiak OFMCap

Patrzę na ludzi obecnych na Mszy Świętej i zastanawiam się, gdzie jestem! Z ich min wnioskuję, że ktoś zaprosił mnie na bardzo poważne spotkanie, na które pozostałych obecnych zmuszono do przybycia. Nie ma tutaj miejsca na radość, wszystko spowija kamienna poprawność. Boję się uśmiechu, bo mógłby być potraktowany jako nietakt, niczym kolorowy motyl w czarno-białym filmie. Dlaczego tak często my – chrześcijanie – swoją modlitwę – spotkanie z Panem Bogiem – przeżywamy bez wewnętrznego poruszenia i radości? Dlaczego modlitwa nie jest dla nas okrzykiem dziękczynienia i uwielbienia, ale pustym milczeniem, które nie ma w sobie nic ze świętej ciszy?

Radość na modlitwie

Radość na modlitwie bierze się z faktu doświadczenia tajemnicy Boga jako Najwyższego Dobra. Aby taka radość mogła w nas się zrodzić, musimy odkryć, że Bóg ukochał człowieka miłością szaloną i nie cofnie się przed niczym. Pięknie wyraziła to św. Tereska od Dzieciątka Jezus, pisząc, że dla niej modlitwa jest prostym spojrzeniem ku Niebu – radosnym okrzykiem wdzięczności i miłości. Radosne uwielbienie to modlitewny akt, w którym człowiek najwyraźniej i bezpośrednio uznaje, że Bóg jest Bogiem, i, jak mówi Katechizm Kościoła Katolickiego, wysławia Go dla Niego samego, oddaje mu chwałę nie ze względu na to, co Bóg czyni w jego życiu, ale dlatego, że ON JEST. Chodzi tu o zachwyt biblijnej Oblubienicy nad Oblubieńcem (w Pieśni nad Pieśniami Oblubienicę przepełnia radość, ponieważ na własne oczy może zobaczyć ukochanego, usłyszeć jego głos i doświadczyć jego namacalnej bliskości). Nasza modlitwa staje się smutna, kiedy zapominamy, że Bóg jest największym darem, jaki mógł nam się zdarzyć.

Dlaczego nie słyszymy Boga

Każda Eucharystia, adoracja, modlitwa daje możliwość usłyszenia słów Boga, zobaczenia Go na własne oczy, dotknięcia Go, a nawet – przez Komunię – zjednoczenia się z Nim w najbardziej intymny sposób. Czy to mało? Wszystko zależy od naszych oczekiwań. Człowiek zawsze narażony jest na to, że zamiast zachwycać się Stwórcą, zacznie się zajmować stworzeniem. Jeżeli na modlitwie roztrząsamy swoje porażki i upokorzenia, przedstawiamy własne pragnienia i opowiadamy Bogu o tym, co wydaje się dla nas ważne, nie mamy szansy na fascynację Jego Osobą. W ten sposób modlitwa staje się przeżywaniem siebie, a nie zachwytem nad Prawdziwą Miłością. O radości ze spotkania z Panem nie ma mowy, ponieważ smucimy się tym, co nas boli, czego nie posiadamy lub nie udało się nam osiągnąć. Modlitwa staje się wtedy udręką składającą się z tysiąca rozproszeń, analiz i dociekań, które, zdarza się, doprowadzają nas do absurdu: zaczynamy powoli rezygnować z prawdziwej modlitwy, a tym, co trzyma nas na klęczkach w kościele jest przyzwyczajenie, w którym z natury nie ma miejsca na radość.

Zachwycić się Stwórcą

Św. Franciszek często powtarzał słowa: „Bóg mój i wszystko”. Zawołanie to pozwala zrozumieć istotę radości, jaką przeżywał ten święty: jeżeli Bóg jest obecny w naszym sercu, to mamy już wszystko, co potrzebne do życia. To właśnie stąd wypływa radość i żaden brak, nawet największy, nie może jej przesłonić. Człowiek przepełniony radością spotkania z Bogiem potrafi cieszyć się małymi rzeczami. Dziękczynienie i uwielbienie, jakie zanosi przed oblicze Boga, staje się bardzo proste. Może właśnie dlatego Jezus rozradował się w Duchu Świętym, dziękując Ojcu, że rzeczy najważniejsze objawił prostaczkom, bo to przecież zachwyceni Bogiem potrafią zachwycać się i cieszyć każdą najmniejszą sprawą: wszystko i wszyscy stają się powodem do tego, aby się radować i uśmiechać. I może to właśnie oni, jak pisze w jednym ze swoich wierszy ks. Jan Twardowski, potrafią w kościele uśmiechać się do Matki Najświętszej, która stoi na wężu jak na wysokich obcasach, lub do dzieci, które się pomyliły i zaczęły recytować: Aniele Boży, nie budź mnie, niech ja najdłużej śpię.

„Głos Ojca Pio” (36/2005)