V. SEKSUOLOGIA A ETYKA - Problem małżeństwa i współżycia

W dwóch poprzednich punktach tego rozdziału spojrzenie uzupełniające na sprawy poruszone już w rozdziałach poprzednich sprowadzało się raczej do informacji z dziedziny seksuologii przyrodniczej. W punktach następnych bardziej dojdzie do głosu seksuologia lekarska. Posiada ona, podobnie jak cała medycyna, charakter normatywny, kieruje, bowiem działaniem człowieka ze względu na zdrowie. Zdrowie, jak już wspomniano uprzednio, jest dobrem człowieka jako istoty psycho-fizycznej. W dalszych naszych rozważaniach będzie chodziło o wskazanie głównych momentów zbieżności pomiędzy tym właśnie dobrem, wokół którego koncentrują się wskazania seksuologii lekarskiej i które stanowi podstawę jej orzeczeń i norm, a dobrem moralnym, które określa etyka seksualna. Ta, jak wiadomo, nie wychodzi od samych faktów przyrodniczych, ale od pojęcia osoby i miłości jako wzajemnego stosunku osób. Czy etyka może być przeciwna higienie i zdrowiu mężczyzny i kobiety? Czy w ostatecznej i gruntownej analizie wzgląd na zdrowie fizyczne osób może pozostawać w konflikcie ze względu na ich dobro moralne, a więc z obiektywnymi Wymaganiami etyki seksualnej? Nieraz spotykamy się z takimi sugestiami. W jakiejś, więc mierze trzeba podjąć i ten temat. Nawiązujemy w ten sposób, do rozdziałów III i IV (czystość i małżeństwo). 

Właściwym uzasadnieniem małżeństwa monogamicznego i nierozerwalnego jest - jak stwierdziliśmy w rozdziale IV (część pierwsza)norma personalistyczna przy równoczesnym uznaniu obiektywnego porządku celów małżeństwa. Z niej też wypływa zakaz cudzołóstwa w szerokim znaczeniu tego słowa, a więc i zakaz stosunków przed-małżeńskich. 

Tylko głębokie przekonanie o ponad-użytkowej wartości osoby (kobiety dla mężczyzny, a mężczyzny dla kobiety) pozwala nam w pełni, w sposób dogłębny i nieodparty, uzasadnić to stanowisko w etyce i szukać jego realizacji w moralności. Czy seksuologia potrafi je jakoś poprzeć i w ten sposób niejako dodatkowo uzasadnić? Trzeba w tym celu zwrócić uwagę na pewne bardzo istotne momenty współżycia seksualnego, (które jak już stwierdzono w rozdziale IV - zachowuje swój osobowy wymiar wyłącznie w małżeństwie, gdyż poza instytucją małżeństwa stawia osobę wyłącznie i całkowicie w pozycji przedmiotu użycia dla drugiej osoby, zwłaszcza stawia w tej pozycji kobietę dla mężczyzny). 

Współżycie seksualne (akt płciowy) nie jest tylko prostym następstwem - podniecenia seksualnego, które może powstać na ogół bez aktu woli, spontanicznie, a dopiero wtórnie napotyka jej przyzwolenie lub sprzeciw. Wiadomo, że podniecenie to może nawet dojść do momentu szczytowego, który, seksuologia określa nazwą orgazmu (orgasmus), ale owo szczytowe podniecenie seksualne nie jest jednoznaczne ze stosunkiem płciowym, (chociaż nie dochodzi do niego na ogół bez przyzwolenia woli i bez jakiegoś "działania"). Stwierdziliśmy już w analizie pożądliwości ciała (rozdział III część pierwsza), że reakcje zmysłowości mają swoją własną dynamikę w człowieku, łączy, się ona jak najściślej nie tylko z wartością "ciała i płci", ale również z odruchową dynamiką sfer seksualnych ciała ludzkiego, z fizjologią płci. Natomiast stosunek seksualny, współżycie płciowe mężczyzny i kobiety, nie da się pomyśleć bez aktu woli, i to zwłaszcza ze strony mężczyzny. Nie chodzi tu tylko o samą decyzję, chodzi także o fizjologiczną możność odbycia stosunku, do czego mężczyzna nie jest zdolny w stanach wyłączających jego wolę, np. we śnie czy nieprzytomności. Z natury samego aktu wynika, że mężczyzna gra w nim rolę czynną, on ma inicjatywę, podczas gdy kobieta jest stroną raczej bierną, nastawioną na przyjmowanie i doznawanie. Wystarczy jej bierność i brak sprzeciwu tak dalece, że akt płciowy może się odbyć nawet poza udziałem jej woli - w stanie wyłączającym całkowicie jej świadomość, np. w nieprzytomności, w śnie, w omdleniu. W tym znaczeniu współżycie seksualne zależy od decyzji mężczyzny. Ponieważ zaś decyzja ta bywa wywołana jego podnieceniem seksualnym, któremu może nie odpowiadać analogiczny stan u kobiety, stąd rodzi się zagadnienie o dużym znaczeniu praktycznym, i to zarówno lekarskim, jak i etycznym. Etyka seksualna, etyka małżeńska, musi tutaj wniknąć w strukturę pewnych faktów znanych dokładnie seksuologii lekarskiej. Miłość określiliśmy jako dążenie do prawdziwego dobra drugiej osoby, a zatem jako przeciwieństwo egoizmu. Skoro mężczyzna i kobieta w małżeństwie są zespoleni również na gruncie współżycia seksualnego, należy dobra tego szukać także w tej dziedzinie. 

Z punktu widzenia miłości drugiej osoby, z pozycji altruizmu, należy wymagać, aby stosunek małżeński nie służył tylko doprowadzeniu do szczytowego momentu podniecenia seksualnego po jednej stronie, tj. po stronie mężczyzny, ale by odbywał się harmonijnie, nie kosztem drugiej osoby, ale przy jej zaangażowaniu. I to właśnie ze stanowiska tak gruntownie już przeanalizowanej zasady, która w odniesieniu do osoby wyklucza użycie, a domaga się miłości. Miłość zaś domaga się w danym wypadku uwzględnienia w całej pełni reakcji drugiej osoby, "partnera". 

Seksuologowie stwierdzają, że krzywa podniecenia seksualnego u kobiety przebiega inaczej niż u mężczyzny: wolniej narasta i wolniej też opada. Anatomicznie podniecenie to przebiega podobnie jak u mężczyzny (ośrodek pobudzenia znajduje się w rdzeniu S2-S3). Organizm kobiety, jak już wspomniano powyżej, jest wyposażony w większą łatwość reagowania podnieceniem z różnych miejsc ciała, co poniekąd kompensuje akt, że podniecenie to narasta u niej wolniej niż u mężczyzny. Z tego powinien zdawać sobie sprawę mężczyzna, i to nie z uwagi na motyw hedonistyczny, lecz altruistyczny. Istnieje w tej dziedzinie jakiś rytm poddany przez samą naturę, który oboje małżonkowie powinni odszukać, tak, aby szczytowy moment podniecenia seksualnego zachodził zarówno u mężczyzny, jak i kobiety i o ile możności wypadał u obojga równocześnie. Subiektywne szczęście, którego wówczas wspólnie doznają, posiada proste znamiona owego frui, czyli radości płynącej z uzgodnienia działań z obiektywnym porządkiem natury. Egoizm natomiast - w tym wypadku chodzi raczej o egoizm mężczyzny - kojarzy się najściślej z owym uti, w którym jedna strona dąży do własnej tylko przyjemności kosztem drugiej. Widać, że elementarne wskazania seksuologii są zbieżne z etyką. 

Nieprzestrzeganie tych wskazań seksuologii we współżyciu małżeńskim jest przeciwne dobru współmałżonka oraz trwałości i spoistości samego małżeństwa. Trzeba się liczyć z faktem, że istnieje naturalna trudność, gdy chodzi o dostosowanie się kobiety do mężczyzny we współżyciu małżeńskim, pewna naturalna nierówność rytmu cielesno-psychicznego, potrzeba, więc harmonizacji, która jest niemożliwa bez dobrej woli, zwłaszcza mężczyzny, i bez starannej obserwacji kobiety. Jeśli kobieta nie znajduje we współżyciu płciowym tego naturalnego uszczęśliwienia, wówczas wyłania się niebezpieczeństwo przeżywania przez nią aktu małżeńskiego w sposób niepełnowartościowy, bez zaangażowania całej osobowości. Taki zaś sposób przeżycia stwarza szczególną łatwość wywołania reakcji nerwicowej, np. wtórnej oziębłości seksualnej. Czasem oziębłość ta (frigiditas) bywa wynikiem jakiegoś zahamowania ze strony samej kobiety, jakimś - czasem nawet zawinionym - z jej strony brakiem zaangażowania. Najczęściej jednak jest ona wynikiem egoizmu mężczyzny, który nie uznaje subiektywnych pragnień kobiety we współżyciu oraz obiektywnych praw procesu seksualnego, jaki w niej zachodzi, szukając w sposób czasem wręcz brutalny własnego tylko zaspokojenia81 . 

U kobiety rodzi to niechęć do współżycia i wstręt seksualny, który jest równie trudny lub nawet trudniejszy do opanowania niż popęd seksualny. Powoduje to również nerwice, a niekiedy także schorzenia organiczne, (które pochodzą stąd, że przekrwienie narządów rodnych w czasie podniecenia płciowego doprowadza do stanów zapalnych w obrębie tzw. miednicy małej, gdy podniecenie to nie kończy się rozkurczem, rozkurcz zaś ściśle łączy się u kobiety z orgazmem). Psychologicznie biorąc, sytuacja taka wywołuje nie tylko obojętność, ale często wręcz wrogość. Kobieta bardzo trudno wybacza mężczyźnie brak uszczęśliwienia w seksualnym pożyciu małżeńskim. Staje się to dla niej trudne do zniesienia, a z latami może narosnąć do zupełnie niewspółmiernej reakcji urazowej. Wszystko to może prowadzić do rozpadu małżeństwa. Aby temu zapobiec, potrzeba odpowiedniego wychowania seksualnego - nie tylko pouczenia o sprawach płci, ale właśnie wychowania. Należy, bowiem raz jeszcze podkreślić, że wstręt fizyczny nie istnieje w małżeństwie jako zjawisko pierwotne, ale jest na ogół reakcją wtórną: u kobiet jest to odpowiedź na egoizm i brutalność, u mężczyzn zaś na oziębłość i obojętność. Ale ta oziębłość i obojętność kobiety są często wynikiem błędów, w postępowaniu ze strony mężczyzny, gdy ten szukając własnego samozaspokojenia pozostawia kobietę niezaspokojoną, co nb. kłóci się nawet z ambicją męską. Jednakże sama wrodzona ambicja może w pewnych, zwłaszcza trudniejszych, sytuacjach nie wystarczać na dalszą metę: wiadomo, że egoizm z jednej strony zaślepia pozbawiając ambicji, a z drugiej strony rodzi niezdrowy jej przerost - tak czy tak, nie dostrzega się drugiego człowieka. Podobnie też nie może wystarczyć na dalszą metę naturalna dobroć kobiety, która czasem "udaje orgazm" (jak twierdzą seksuolodzy), aby zaspokoić ambicję mężczyzny. To wszystko jednak nie rozwiązuje prawidłowo problemu współżycia, może tylko doraźnie wystarczyć. Na dalszą metę potrzeba wychowania seksualnego, i to potrzeba go wciąż. Najważniejszym zaś punktem tego wychowania jest urobić przekonanie: druga osoba jest stroną ważniejszą niż ja. Przekonanie takie nie zrodzi się nagle i z niczego na gruncie samego współżycia cielesnego. Może ono być tylko i wyłącznie wynikiem integralnego wychowania miłości. Samo współżycie seksualne nie uczy miłości, ale miłość - jeśli jest prawdziwą cnotą - okaże się nią również w małżeńskim współżyciu seksualnym. 

Wówczas dopiero "wykształcenie seksualne" może okazać właściwe usługi; bez wychowania może ono nawet wręcz zaszkodzić. 

Z tym właśnie łączy się i do tego sprowadza kultura pożycia małżeńskiego. Nie sama technika, ale właśnie kultura. Często seksuologia (van de Velde) przywiązuje zasadniczą uwagę do techniki, podczas gdy jest ona czymś raczej wtórnym, może nawet często przeciwnym temu, do czego w założeniu winna prowadzić. Popęd jest tak silny, że u normalnego mężczyzny i normalnej kobiety stwarza jakby instynktowną wiedzę na temat, "jak współżyć"; analiza sztuczna (a to właśnie łączy się z pojęciem "technika") może całą sprawę raczej; popsuć, tu, bowiem chodzi o pewną spontaniczność i naturalność, oczywiście podporządkowaną moralności. Owa instynktowna wiedza musi, zatem dojrzeć do kultury współżycia. Wypada w tym miejscu nawiązać do analizy czułości - zwłaszcza "czułości bezinteresownej", która znajduje się w części trzeciej rozdziału III. Właśnie ta zdolność żywego wyczuwania stanów i przeżyć drugiej osoby może odegrać wielką rolę w harmonizowaniu współżycia małżeńskiego. Wyrasta ona z uczuciowości, która nastawiona jest bardziej na człowieka i stąd może łagodzić i wyrównywać gwałtowne reakcje zmysłowości nastawionej tylko na ciało i niepohamowane zapędy pożądliwości ciała. Właśnie przy znamiennej dla organizmu kobiety dłuższej i wolniej narastającej reakcji seksualnej owo zapotrzebowanie na czułość we współżyciu fizycznym, zarówno przed jego rozpoczęciem, jak i po zakończeniu, tłumaczy się wręcz biologicznie. W ten sposób akt czułości ze strony mężczyzny wyrasta w ramach współżycia małżeńskiego do znaczenia aktu cnoty - i to właśnie cnoty wstrzemięźliwości, a pośrednio miłości (zob. analizę w trzeciej części rozdziału III) - biorąc pod uwagę krótką i gwałtowniejszą "krzywą pobudzenia" po stronie mężczyzny. Małżeństwo nie może sprowadzać się do pożycia fizycznego, potrzebuje klimatu uczuciowego, bez którego cnota - i miłość, i czystość - staje się trudna do urzeczywistnienia. 

Nie chodzi tu zresztą o płytki klimat uczuciowy ani też o powierzchowną miłość, która z cnotą niewiele ma wspólnego. Miłość powinna dopomagać w zrozumieniu człowieka, w jego odczuciu, bo tędy prowadzi droga do jego wychowania, a w życiu małżeńskim do współ-wychowania. Mężczyzna musi liczyć się z tym, że kobieta jest jakimś "innym światem" niż on, nie tylko w sensie fizjologicznym, ale także psychologicznym. Skoro we współżyciu małżeńskim on ma odegrać rolę czynną, winien poznać ów świat, a nawet o ile możności wczuwać się weń. To właśnie jest pozytywna funkcja czułości. Bez niej mężczyzna będzie tylko starał się podporządkować kobietę wymaganiom swego ciała i swojej psychiki, czyniąc to niejednokrotnie z jej krzywdą. Oczywiście i kobieta winna się starać o zrozumienie mężczyzny, a równocześnie o jego wychowanie w stosunku do siebie. O jedno nie mniej niż o drugie. Zaniedbania w jednym z nich mogą w równej mierze być owocem egoizmu. Za takim sformułowaniem wymagań z zakresu moralności i pedagogiki małżeńskiej przemawia właśnie seksuologia, choć nie tylko ona. 

Czy wszystko to, co seksuologia lekarska wnosi w problem współ-życia płciowego mężczyzny i kobiety, przemawia też wprost za zasadą monogamii i nierozerwalności małżeństwa, czy przemawia przeciw cudzołóstwu i stosunkom przed- i poza-małżeńskim? Wprost może nie, nie można zresztą wymagać tego od seksuologii, skoro bezpośrednio zajmuje się ona samym tylko aktem seksualnym, jako określonym procesem fizjologicznym, lub, co najwyżej psycho-fizycznym i jego uwarunkowaniami w organizmie i psychice. Pośrednio jednak sama seksuologia przemawia stale na rzecz naturalnej moralności seksualnej i małżeńskiej kierując się względem jak najgruntowniej rozumianego zdrowia psycho-fizycznego kobiety i mężczyzny. I tak, harmonijne pożycie seksualne jest możliwe tylko wtedy, gdy jest ono wolne od poczucia konfliktu z własnym sumieniem, gdy nie zakłóca go wewnętrznie reakcja lęku. Jeśli np. chodzi o kobietę, to może ona oczywiście przeżyć całkowite zaspokojenie seksualne w stosunku poza-małżeńskim, a jednak konflikt z sumieniem może przyczynić się nawet do zaburzenia naturalnego rytmu biologicznego. Spokój i pewność sumienia ma zdecydowany wpływ również na organizm. Samo z siebie nie może to jeszcze stanowić argumentu za monogamią i wiernością małżeńską, a przeciw cudzołóstwu; zawiera się tu raczej pewna konsekwencja naturalnych reguł moralności. Seksuologia nie musi dostarczać podstaw wyprowadzania tych ostatnich, wystarczy, jeśli ubocznie potwierdza reguły już skądinąd znane i w inny sposób uzasadnione. Z pewnością, więc małżeństwo jako instytucja trwała, zabezpieczająca ewentualne macierzyństwo kobiety (matris-munus), uwalnia ją w jakiejś zasadniczej mierze od tych reakcji lękowych, które mszczą się nie tylko na jej psychice, ale również doprowadzają do zakłócenia jej naturalnego rytmu biologicznego. W ścisłym, związku z tym pozostaje lęk przed dzieckiem - główne źródło nerwic kobiecych. 

Małżeństwo zharmonizowane rozwiązuje i te sytuacje, wykazaliśmy jednak, że owa harmonia nie może być tylko funkcją jakiejś techniki, ale właśnie funkcją kultury współżycia, czyli w ostatecznej analizie - cnoty miłości. Z istoty swej małżeństwo takie jest owocem nie tylko doboru seksualnego, ale etycznie pełnowartościowego wyboru. 

Z punktu widzenia samej bio-fizjologii nie można wyśledzić i sformułować jakichś praw, które określałyby, na jakiej zasadzie mężczyzna i kobieta decydują się na małżeństwo. Wydaje się, że żadne takie "czysto" biologiczne czynniki atrakcji nie istnieją, choć z drugiej strony osoby, które wiążą się małżeństwem, z pewnością są sobą także seksualnie zainteresowane - ludzie czujący do siebie od początku wstręt fizyczny nie zawrą małżeństwa. Prawa wzajemnej atrakcji tylko niekiedy pozwalają się określić psychologiczną zasadą podobieństwa czy wręcz przeciwnie kontrastu; zwykle sprawa jest bardziej skomplikowana. Faktem jest, że w momencie wyboru bardzo mocno działają czynniki zmysłowo-uczuciowe, jakkolwiek analiza rozumowa winna mieć decydujące znaczenie. 

Trzeba też stwierdzić, że propagowane "próby" współżycia seksualnego przed małżeństwem nie stanowią żadnego sprawdzianu "doboru", inna, bowiem jest specyfika pożycia małżeńskiego, a inna przed-małżeńskiego. Niedobór małżeństwa jest czymś więcej niż prostym niedoborem fizycznym i z pewnością nie pozwala się, z góry sprawdzić przez współżycie przed-małżeńskie. Małżeństwa, które później uważają się za niedobrane, mają bardzo często na początku okres doskonałego współżycia seksualnego. Okazuje się, że rozpad przychodzi z innego powodu. Takie postawienie sprawy zbiega się ściśle z etyczną zasadą wykluczającą stosunki przed-małżeńskie, nie potwierdza jej, co prawda wprost, ale w każdym razie prowadzi do uchylenia zasady dopuszczającej, a nawet zalecającej te stosunki. 

Jeśli zaś chodzi nie tyle o dobór, ile o wybór współmałżonka, to zwłaszcza wzgląd na potomstwo nakazuje przestrzegać zasad zdrowej eugeniki. Medycyna posiada swoje przeciwwskazania wobec małżeństw w przypadkach pewnych chorób, jest to jednak problem osobny, którego tu nie referujemy, dotyczy on bowiem nie tyle samej etyki seksualnej, ile etyki zdrowia i życia (przykazanie V, nie zaś VI). 

Wnioski, do których dochodzi seksuologia medyczna, w żadnym punkcie nie przemawiają przeciwko głównym zasadom etyki seksualnej: monogamia, wierność małżeńska, dojrzały wybór osoby itd. Zasada wstydu małżeńskiego zanalizowana w części drugiej rozdziału III znajduje także swe potwierdzenie w istnieniu dobrze znanych seksuologom i psychiatrom nerwic, które są następstwem współżycia płciowego przeżywanego w atmosferze lęku przed zaskoczeniem ze strony jakiegoś niepożądanego czynnika z zewnątrz. Stąd potrzeba odpowiedniego miejsca, własnego domu czy bodaj mieszkania, gdzie życie małżeńskie może się toczyć "bezpiecznie", tj. zgodnie z wymaganiami wstydu, gdzie mężczyzna i kobieta niejako "mają prawo" przeżywać najintymniejsze dla siebie sprawy. 

PRZYPISY: 


[«] Znana to rzecz, iż normalny przebieg stosunku seksualnego zakłócany bywa przez egocentryczne skupienie uwagi na przeżyciach własnych. Małżonkowie pamiętać winni o tym, że ich cielesne współżycie stanowi równocześnie misterium duchowego ich zjednoczenia w miłości i czci. Zaabsorbowanie ich świadomości bez reszty zmysłową satysfakcją, zwłaszcza własną, okazuje się niebezpieczne i szkodliwe w równej mierze dla biologicznej, psychicznej i moralnej strony aktu.