Chciwość – życzliwość

Dostępność i obfitość dóbr materialnych (przynajmniej w euroatlantyckiej strefie ekonomicznej) sprawia, że ich posiadanie czy gromadzenie stało się niemal naturalną częścią codzienności. Nie tylko definiuje i warunkuje ono sposób naszego życia, ale i samopoczucie oraz status społeczny. Jesteśmy coraz bardziej przyzwyczajeni, że pewne rzeczy, bez których jeszcze kilka lat temu spokojnie się obchodziliśmy, po prostu są w zasięgu ręki. Nie zdajemy sobie z tego sprawy, że taka sytuacja nie musi być oczywista. W ten sposób ryzykujemy jednak zatracenie w naszym życiu subtelnej proporcji między materią i duchem.

Z poprzednich rozważań pamiętamy o charakterze i ważności tej subtelnej równowagi. Jej zaburzenie, choć może nawet wydarzyć się niepostrzeżenie, zagraża naszemu dążeniu do Pana Boga. W przypadku łatwo dostępnych dóbr materialnych takie zaburzenie zdaje się nieuniknione. Nie bez powodu zauważa się, jak szybko w społeczeństwach dobrobytu zanikają wrażliwość i praktyki religijne. Mając wiele materialnych dóbr można mieć wrażenie niezależności. Postęp nauki, zwłaszcza medycyny, wzmacnia to poczucie. Pan Bóg wydaje się niepotrzebny. W takiej sytuacji duchowość, jeśli jeszcze jest postrzegana jako ważna, nabiera charakteru higieny psychicznej i staje się jednym z wielu dóbr do skonsumowania – możliwym do nabycia w takiej formie i dawce, w jakiej chcemy. W tego typu konsumpcyjne podejście wpisuje się niemal automatycznie utrata wrażliwości na potrzeby innych, zwłaszcza tych, którzy mają dużo mniej niż my. Jeśli dajemy priorytet realnym wartościom duchowym, ustawiamy siebie samych na właściwej pozycji i łatwiej nam dostrzegać innych. Jeśli wartości duchowe są tylko jeszcze jednym „towarem” do skonsumowania, potwierdzają jedynie, że naszym priorytetem są tylko nasze potrzeby. Innych dostrzeżemy, o ile jakoś się w tych potrzebach odnajdą.

Tym razem także nie chodzi o wybór między dwoma radykalnymi opcjami, czyli egoizmem i altruizmem, ale o znalezienie właściwej dynamiki, która może przybliżyć nas do Pana Boga. Bardzo efektownie brzmi alternatywa między być a mieć, postawiona przez E. Fromma. Jak to jednak słusznie, choć z przekąsem, zauważał ks. Tischner – nie da się być bez mieć. Posiadanie dóbr – nade wszystko zaś dobre nimi zarządzanie – jest niezbędne do godziwego życia. Taki właśnie sens ubóstwa widzi Ewagriusz. Ma ono sens nie tyle samo w sobie, ile jako środek przeciw chciwości:

Ubóstwo jest wykorzenieniem chciwości i utrwaleniem braku przywiązania do pieniędzy, owocem miłości, krzyżem niosącym życie, czyni życie wolnym od cierpień, jest skarbem nie wywołującym zazdrości, (...) słońcem przez nic nie zagrożonym, (...) bogactwem niezmierzonym, ostrym mieczem dla trosk, działaniem zgodnym z Ewangelią, (...) zawodnikiem szybko zdążającym do celu.

Wczytując się dobrze w powyższy tekst, można dostrzec, jakie zagrożenia niesie chciwość, a konkretniej przywiązanie do pieniędzy: zagraża życiu, wprowadza do niego cierpienie, powoduje zazdrość, przynosi ciemność, paradoksalnie ogranicza nawet bogactwo, przynosi troski, oddala od Ewangelii i celów, które sobie stawiamy. W pewnym sensie chciwość dotyka najistotniejszej tkanki naszej egzystencji, nie tylko duchowej.

W Ewangelii według św. Mateusza czytamy: Gdzie jest Twój skarb, tam będzie i serce Twoje (Mt 6,21). Skarb to odniesienie do naszego stosunku do dóbr materialnych: jeśli stanowią moją własność, dają mi pozycję, poczucie niezależności, władzę. Relacja posiadania jest o wiele prostsza niż relacje z ludźmi. Wystarczy ochrona i zabezpieczenie. Dana rzecz od nas nie ucieknie, o ile ktoś jej nam nie ukradnie lub jej nie zaniedbamy. W taki sposób, niewielkim kosztem, możemy poczuć się pewniej i zacząć budować swoją pozycję. Tak naprawdę to tu właśnie leży istota zła chciwości: jest błędnym ulokowaniem naszej tożsamości (czyli wartości, pozycji bezpieczeństwa, znaczenia). Dzieje się tak, gdy w pewnym momencie „sercem” naszego życia staje się jakiś przedmiot lub przedmioty materialne. Ich posiadanie staje się „podpórką” czy nawet „namiastką” tego, co dla nas najważniejsze. Nie wierzymy w siebie, nie znamy własnej wartości, stąd rodzi się w nas potrzeba wspierania się na czymś namacalnym. Nic więc dziwnego, że w rozmaitych środowiskach wartość ludzi mierzy się tym, co posiadają: domem (domami), samochodem (samochodami), ubraniami czy dołączonymi do nich gadżetami. Zwracanie uwagi na te ostatnie zaczyna się już od początkowych lat szkoły; od butów poczynając, a na zegarku i telefonie komórkowym kończąc. Mało tego – ważna staje się fryzura (koniecznie najmodniejsza, najlepiej będąca naśladowaniem jakiegoś piłkarza lub aktora). A zdjęcia (tak łatwe dzisiaj do przekazywania i pokazywania w formie elektronicznej)? Posty w mediach społecznych? Także one pomagają budować naszą tożsamość, taką jaką chcemy! Pokazują wszak nasz status materialny: stać nas było na taki wyjazd, w takie miejsce! Widzisz? Podziwiaj! Jestem kimś, prawda? W takich przypadkach dochodzi często do porównań i wniosków typu: „Mój sąsiad zmienił samochód, nie mogę być gorszy. Był w krajach tropikalnych, ja muszę jechać jeszcze dalej”. Mechanizm samonapędzający się działa. Na innych ludzi – i na siebie – zaczynamy patrzeć z punktu widzenia tego, co mamy. Im więcej, im bardziej spektakularnie, tym lepiej. Będą nas szanować. Nikt już nie myśli o wartości samego człowieka, jego życia, zdolności. Skoro nie potrafi się bogato ubrać, nie jest niczego wart. Ewagriuszowe określenia chciwości pośrednio ilustrują konsekwencje takiego podejścia:

Chciwość jest drobną zapobiegliwością, (...) liczeniem dóbr odłożonych, bogactwem, które trzyma w niewoli, rodzajem niesprawiedliwości, rodzi obfitość namiętności, jest prorokinią długiego życia, zaklęciem pobudzającym pilność, (...) jest szaleństwem nienasyconym, nieprawością, co przyczynia wiele trosk.

Budowana na pozorach, tworzy iluzje. Tak naprawdę jest troską o nie. Daje wrażenie czegoś, czego nie ma. A że dotyczy czegoś, co jest konkretne, namacalne, policzalne, bardzo łatwo jej przychodzi zwodzenie i wywoływanie złudzeń.

Dzisiaj istnieją rozmaite opcje takich iluzorycznych wyborów: w pierwszym rzędzie są to pieniądze (a raczej rozmaite formy kapitału, im bardziej płynnego, tym lepiej). Obok nich idą pozycja, prestiż, kompetencje intelektualne (najczęściej jako środek do zdobycia znaczącej pozycji akademickiej, które w odróżnieniu od pozycji politycznych, są do utrzymania raczej przez całe życie). Podobne znaczenie może mieć doświadczenie (czyż nie jest kapitałem dobre CV, nasycone dobrze udokumentowanymi szerokimi doświadczeniami zawodowymi?), kontakty (wszak mówi się o tym, że ktoś jest ustosunkowany, czyli ma wielu ważnych znajomych, co umożliwia mu załatwianie spraw czy dostęp do osób mających władzę i wpływy). Pojęcie dóbr czy bogactw materialnych dzisiaj uległo daleko idącej ewolucji. Ich istota i związane z nim niebezpieczeństwa pozostaje bez zmian. Może tylko stają się bardziej wyrafinowane, czyli subtelniej wnikają w serce.

Nie zmienia się w tej kwestii też inna rzecz: zawsze będzie za mało. Już w samej nazwie chciwości jest jakiś wymiar nieopanowania. Jest ona, w sumie, złym dynamizmem nienasycenia, nakręcającym się w naszym sercu. Wspomniane wyżej porównywanie się do innych odgrywa tu coraz ważniejszą rolę. Ciekawe jednak, że w katalogu Ewagriuszowych logismoi nie ma mowy o zazdrości. Na listę siedmiu grzechów głównych wprowadza ją, w miejsce smutku, Grzegorz Wielki, dwa wieki po Pontyjczyku. Jest jednak wzmianka o zazdrości w dziele O wadach, które przeciwne są cnotom. Tam pojawia się ona jako zarówno „szata pychy”, ale i „rywalizacja starających się o zdobycie sławy”. Nie ulega bowiem wątpliwości, że troszcząc się o jak najlepszą pozycję dla siebie, karmimy własną pychę i próżną sławę. Z grzechami jest jak z cnotami – wszystkie są ze sobą połączone, jak to zresztą trafnie zauważył Apostoł: Choćby ktoś przestrzegał całego Prawa, a przestąpiłby jedno tylko przykazanie, ponosi winę za wszystkie (Jk 2,10). Rzec można, iż z samej swojej natury chciwość skwapliwie „zasila się” i innymi wadami.

Jak zachować właściwą miarę w relacji do dóbr materialnych? Wspomnieliśmy, że nie jest to tylko ubóstwo, przedstawiane i przeżywane zazwyczaj jako druga skrajność w podejściu do dóbr. W pierwszym rzędzie należałoby zmienić nasze wewnętrzne nastawienie do nich dzięki życzliwemu spojrzeniu na siebie, na innych i na świat oraz dzięki używaniu dostępnych nam zasobów właśnie w duchu tej życzliwości, jako jej wyraz i przedłużenie. Dla Ewagriusza życzliwość jest przeciwieństwem zazdrości. Opisując ją z właściwą sobie sugestywnością, lokuje ją wśród najwspanialszych cnót. Jest ona „przewodniczką pokory, nienawidzi rzucania oszczerstw, jest przyjaciółką radości, zapewnia szczerości czystość, a przyjaźni autentyczność, przemawia jednym głosem z miłością, jest radością cieszących się dobrą sławą, jest zgubą dla złego działania, ćwiczeniem wewnętrznego opanowania”. Dzięki niej można stworzyć pozytywną atmosferę wokół dóbr materialnych i ich użycia. Zamiast być przeszkodą, zaczynają łączyć ludzi, wyrażając pokorę i miłość, rodząc radość. Życzliwość jest miarą klasy osób, które stać na jej praktykowanie. Wymaga tyleż pokory, co fantazji i kreatywności. Tym samym jest zadaniem dla wyobraźni, bo winna utorować drogę zrównoważonemu, normalnemu podejściu do dóbr materialnych, z szerszą perspektywą ich postrzegania niż tylko bycie ich właścicielem. Taka perspektywa niesie pogodę, pokój i lekkość, które jakże są przeciwne turbulencjom powodowanym przez nienasycenie chciwości: „Morze nie przepełni się, choćby wchłonęło mnóstwo strumieni, a żądza chciwego pieniędzy nie nasyci się posiadaniem rzeczy. On podwoił swoje mienie i pragnie je jeszcze raz podwoić, i nigdy nie przestanie tak czynić, aż śmierć przerwie to bezowocne staranie”. Przesada wynikająca z chciwości ostatecznie jest śmieszna. Ewidentnie przybiera cechy wynaturzenia – a dzieje się tak, gdy zabraknie wyobraźni.

W pewnym sensie klimatowi życzliwości pokrewne jest to, co Ewagriusz pisze o cechach ubogiego mnicha. Wolność od chciwości uwalnia i unosi ducha, ułatwia życie na ziemi, odcinając od zbytnich przywiązań:

Ubogi mnich jest dobrze wyposażonym wędrowcem i w każdym miejscu znajdzie gościnę. Ubogi mnich jest orłem lecącym wysoko, spada na swoją ofiarę wtedy, kiedy konieczność go zmusi. Taki stoi wyżej ponad wszelką pokusą. Gardzi tym, co doczesne, i unosi się w górę. Odsuwa się od tego, co ziemskie, a obcuje z tym, co w górze. Ma bowiem lekkie skrzydła, nie obciążone zmartwieniami. Zbliżyło się utrapienie, a on bez smutku opuścił miejsce. Nadeszła śmierć, a ochoczo odchodzi, bowiem żadną ziemską więzią nie przywiązał duszy.

Wspomniana wyżej pogodność, pokój i lekkość są możliwe dzięki dystansowi oznaczającemu w sumie wolność. Chciwość to brak dystansu – tak do rzeczy materialnych, jak do siebie i do innych. Nie widzimy wtedy danej rzeczy w pełnym, właściwym jej kontekście, nie potrafimy zrelatywizować jej wartości. Nie potrafimy spojrzeć racjonalnie na swe własne potrzeby. Nie potrafimy też dostrzegać wartości innych w nich samych, bez instrumentalizowania ludzi w związku z potencjalną korzyścią, jaką mogą nam przynieść. Stąd dla nabrania właściwego w tych sprawach dystansu potrzeba bezinteresowności. Byłby to ważny instrument w dążeniu do tego niego i do wyżej wspomnianej pogodnej życzliwości.

Chciwość stoi na przeciwnym krańcu bezinteresowności. Ustawia wszystko w kategoriach własnego interesu, korzyści i konsumpcji. Pod tym względem jest jakby konsekwencją nieczystości i dlatego Ewagriusz zestawia je obok siebie. Jeśli pod wpływem pożądliwości zaspokaja się własną potrzebę kosztem drugiej osoby, traktując ją jak rzecz, to w chciwości rzecz staje się ważniejsza od osoby. Inni stają się tłem, na którym rozgrywają się nasze rozmaite, wyimaginowane konkurencje albo zostają przeprowadzone rozmaite rachunki. Skoro jednak takie ustawienie sprawy jest jedną wielką niewiadomą, chciwość – obok afektywnego wzbudzenia – sieje lęk i niepewność. By je odegnać, zapętla się jeszcze bardziej sama w sobie, intensyfikując pragnienia i gromadzenie dóbr. Nie może jednak stworzyć nic innego, jak coraz bardziej rozchwianą konstrukcję.

Z tego powodu mentalnemu otwarciu na życzliwość winno towarzyszyć bardziej konkretne kryterium używania rzeczy materialnych: chodziłoby o używanie tego, co jest nam naprawdę potrzebne, i czynienie tego w sposób trzeźwy i zrównoważony – w duchu solidarności z innymi. Tak można by scharakteryzować współczesne oblicze postawy ubóstwa, mianowicie jako znalezienie właściwej miary w użyciu dóbr. Kryterium potrzebności (czy lepiej niezbędności) jest konkretnym imieniem tej miary. Nie jest więc celem nie mieć niczego, ale mierzyć roztropnie i tak, by móc też pomóc innym.

Fragment książki „Osiem spojrzeń na Pana Jezusa”

Bernard Sawicki OSB – absolwent Akademii Muzycznej im. F. Chopina w Warszawie (teoria muzyki, fortepian). Od 1994 r. profes opactwa tynieckiego, gdzie w r. 2000 przyjął święcenia kapłańskie, a w latach 2005-2013 był opatem. Studiował teologię w Papieskiej Akademii Teologicznej w Krakowie oraz w Ateneum św. Anzelma w Rzymie, gdzie obecnie wykłada. Autor felietonów Selfie z Regułą. Benedyktyńskie motywy codzienności oraz innych publikacji.