Radość Maryi. Mesjasz przychodzi na świat

Przywykliśmy się rozczulać nad ubóstwem stajenki betlejemskiej i dramatyzować bieg wypadków, wyobrażając sobie, że Maryja i Józef dotarli do Betlejem ostatnimi siłami tuż przed Jej porodem; chociaż Ewangelia mówi wyraźnie, że czas tego porodu nadszedł, kiedy już w Betlejem przebywali (Łk 2,6), a nie na drodze. Nawet nas specjalnie nie rażą teksty niektórych kolęd albo pastorałek, przypisujące Maryi w Betlejem łzy i smutek z powodu różnych niedogodności: „W nóżki zimno, żłobek twardy, stajenka się chyli…” Ale jeżeli Bóg sam wybrał żłobek właśnie, to człowiek żyjący w bliskości z Nim nie będzie tęsknił za pałacem, a tylko zadba, żeby niemowlę dobrze otulić. I jeśli zwykła ludzka matka zapomina szybko o bólu porodu z miłości i z radości, że się człowiek na świat narodził (J 16,21) – to jakaż mogła być radość Maryi, że się na świat narodził Mesjasz? I czym się może pysznić, wobec majestatu świętego Posłańca Bożego, królewski dwór w zestawieniu z wiejską stajenką? To tutaj, a nie w żadnych siedzibach władców, był teraz pałac szczególnej Bożej obecności, miejsce spełniania się największej z Bożych obietnic. I Maryja ma teraz te obie radości: szczęście matki pochylonej nad noworodkiem i szczęście Matki Mesjasza.

My, ludzie, boimy się radości, ponieważ boimy się, że ktoś mógłby nam ją odebrać; wiec lepiej schować ją głęboko, a na zewnątrz lamentować, ile się tylko da. Ale Matkę swojego Mesjasza Bóg przygotował tak, żeby w Niej małości ani obłudy nie było. A to znaczy, że Jej szczęście w Betlejem, nieskażone żadnym strachem, a wręcz przeciwnie, pełne zaufania – przecież Bóg tu jest i działa – było tak wielkie, że dla nas może być niewyobrażalne. Była to radość czysta.

Nie ma po co robić powieściowych dramatów tam, gdzie wydarzenia są i tak zbyt wielkie na jakikolwiek ludzki dramat. W naszej tradycyjnej „szopce” to właśnie przed stajenką ustawia się figurki Trzech Królów i ich orszaku, chociaż w tekście Ewangelii czytamy wyraźnie, że znaleźli oni świętą Rodzinę w domu (Mt 2,11), a nie w stajni. I tak musiało być, bo zbiegowisko powstałe z powodu spisu już się do tego czasu zdążyło rozejść, a Józef miał przecież w Betlejem krewnych, skoro stąd się wywodził i tutaj powinien był stanąć do spisu. Pozostał u nich także po spisie, może najpierw dlatego, że do Jerozolimy było stąd blisko, a oni przecież mieli obowiązek po czterdziestu dniach zanieść Pierworodnego do świątyni. Ale i po ofiarowaniu wrócili tutaj, nie do Nazaretu. Jeśli wziąć pod uwagę fakt, że Herod kazał objąć rzezią betlejemską nawet dwuletnie dzieci, a to stosownie do czasu ukazania się gwiazdy (Mt 2,16) – można sądzić, że Święta Rodzina spędziła tu właśnie około dwóch lat. Może więc Józef próbował osiąść tu na stałe, bo i on musiał przecież wiedzieć, że Mesjasz ma według proroctwa wyjść z Betlejem; zrezygnuje ostatecznie z tego planu dopiero w drodze powrotnej z Egiptu (Mt 2,22). Powtórzmy: zamiast snuć liryczne domysły o stajence, lepiej jest dla nas przyjąć płynącą z niej naukę o tym, jak małą wartość mają w oczach Bożych ludzkie bogactwa i godności. A także ile jest radości bez nich.

A Maryja pochyla się nad swoim Synem. Śpiewa Mu, jak jej samej matka śpiewała: i kołysanki, i psalmy. Osobne źródło radości to Jego imię. Nie jest nowe, nie jest dla Niego samego wymyślone: zdarzało się już wśród minionych pokoleń, i zawsze było i wyznaniem, i ufnością: Pan zbawia! Ale Ona teraz trzyma w rękach to obiecane i wytęsknione ostateczne zbawienie. Na Jej rękach ten Boży Zbawca po raz pierwszy w swoim tak cudownie rozpoczętym życiu zjawia się w świątyni. I zostaje, ku Jej zdziwieniu, rozpoznany, ale nie przez oficjalnych gospodarzy świątyni, tylko przez parę dusz natchnionych. (Kapłani, saduceusze, jeśli nawet jakieś wiadomości o tym zdarzeniu do nich doszły, nie zwrócili na nie żadnej uwagi.) Nieważne: Maryja może już wiedzieć, wnioskując z dotychczasowego biegu wydarzeń, że to Zbawienie ma rosnąć i dojrzewać w ciszy i w ukryciu. Bóg wyznaczył już na pewno stosowny czas i miejsce jego ujawnienia.

Ona sama nie wie, jak to wszystko ma się kiedyś stać. Dość oczywiste jest proroctwo Symeona o jakiejś wielkiej próbie serc ludzkich, których prawdziwe dążenia, prawdziwe cele mają wyjść na jaw, kiedy się to Zbawienie ukaże. Nawet zapowiedź Jej własnego cierpienia jest oczywista: przecież poświęciła się Bogu i dziełu Bożemu na przepadłe, a to musi kosztować. Nie są równoznaczne radość i przyjemność. Radość w Bogu może się obyć bez przyjemności, bez błogostanu, bez ludzkich powodów do radości – i tu jest właśnie różnica między cierpieniem a cierpiętnictwem. Cierpiętnictwo to pławienie się w bólu i odrzucanie z oburzeniem wszelkiej radości jako czegoś godnego pogardy. A cierpienie – albo gotowość na cierpienie – zna radość i doświadcza jej, pod warunkiem, że samo ma sens i (zwłaszcza) że jest dla Kogoś.

A Ona jest pewna, że we wszystkim, co się z nią dzieje, jest Boży sens i Boży cel; i że to wszystko, czego Bóg od niej mógłby zażądać, jest dla Niego. Dlatego gotowa jest przyjąć wszystko, niezależnie od tego, czy to po ludzku jest wspaniałe jak dary Mędrców – czy straszne, jak konieczność nocnej ucieczki. Ból może nadal boleć, od tego jest: ale staje się przede wszystkim zadaniem do wykonania, szansą odpowiedzi na otrzymaną łaskę. A nie biernie rejestrowanym horrorem, złym snem bez możliwości przebudzenia.

Więc kiedy Maryja pochyla się nad swoim Synem, Jej radość jest jak skała, jak fundament: a właściwie już jak kolejna warstwa fundamentu. Cóż by taki fundament mogło zniszczyć?

Fragment książki „O czternastu radościach Maryi”

Małgorzata (Anna) Borkowska OSB, ur. w 1939 r., benedyktynka, historyk życia zakonnego, tłumaczka. Studiowała filologię polską i filozofię na Uniwersytecie im. Mikołaja Kopernika w Toruniu, oraz teologię na KUL-u, gdzie w roku 2011 otrzymała tytuł doktora honoris causa. Autorka wielu prac teologicznych i historycznych, felietonistka. Napisała m.in. nagrodzoną (KLIO) w 1997 roku monografię „Życie codzienne polskich klasztorów żeńskich w XVII do końca XVIII wieku”. Wielką popularność zyskała wydając „Oślicę Balaama. Apel do duchownych panów” (2018). Obecnie wygłasza konferencje w ramach Weekendowych Rekolekcji Benedyktyńskich w Opactwie w Żarnowcu na Pomorzu, w którym pełni funkcję przeoryszy.